"Są dwie Waverly"."Jest dwóch Marshallów".



     "Są dwie Waverly".
     "Jest dwóch Marshallów".
     Widząc taki opis z tyłu okładki, pewnie wielu czytelników przedwcześnie zniechęciłoby się do lektury. Trudno się dziwić - brzmi to jak tani zabieg z typowej książki dla nastolatek, gdzie jest "bed boj" i "gud gerl", alias szara myszka. Czyli czegoś, co większości czytelnikom zdążyło się już przejeść. Nie można jednak dać się zwieść - "Wyśnione miejsca" nie mają z tym schematem nic wspólnego.
      Grzeczna, ładna, ułożona dziewczyna. Ignorancki, butny bad boy. Ona nie jest taka jaka wydaje się na pierwszy rzut oka. On nie jest taki jaki wydaje się na pierwszy rzut oka. Czy to nie brzmi znajomo? Czy właśnie nie stykamy się z tak popularnym schematem dobrej dziewczynki i złego chłopca? Spotykamy się, z całą pewnością, Zapewniam jednak, że ten schemat zostanie wykorzystany w sposób dotąd wam nieznany. Waverly i Marchall spotykają się... we śnie.
      Wszystko za sprawą świecy, którą dziewczyna odnajduje w domu. Waverly cierpi bowiem na bezsenność i by się jej pozbyć, postanawia wykorzystać metodę odliczania do tyłu przy płomieniu świecy. Wtedy też, ku swojemu zdumieniu odkrywa, że spotyka Marhsalla. I, co jeszcze dziwniejsze, tylko on ją widzi.
     Tak zaczynają się ich nocne spotkania, o których nie wie nikt poza nimi. Dlaczego? Bo obydwoje należą do zupełnie różnych kast. Waverly zadaje się z elitą, na której czele stoi jej najlepsza przyjaciółka, Maribeth, zaś Marshall jest jednym z "przegrywów", którzy nie cieszą się najlepszą opinią. Jednak ich światy łączą się - nie tylko we śnie, ale także za sprawą Autumn, dziewczyny, która jako jedyna ma odwagę postawić się Maribeth.
     Główna bohaterka jest bardzo stonowaną osobą, w związku z tym nawet w moich oczach przypominała czasem zaprogramowanego robota. Istniała w społeczeństwie jako 'no name' o nieskazitelnej opinii i podobnym sposobie bycia. Jej przemyślenia w pewnym momencie zaczęły mnie męczyć. Przez całą lekturę byłam świadkiem, jak jedynie gryzła w swojej głowie problemy natury egzystencjalnej. Ja, jako osoba refleksyjna nie miałam nic przeciwko nim. W pewnym stopniu imponowała mi wręcz erudycja, jaką wykazywała się Waverly podczas swoich przemyśleć. Na każdym kroku stawały jej wewnętrzne rozterki, które w pewnym momencie w ogóle straciły smak. Rozumiem, że była dosyć wyjątkowym charakterem, ale dystans z jakim podchodziła do siebie w końcu zaczął mnie irytować. Kiedy kolejny raz zmuszona byłam patrzeć, jak podejmuje decyzję wbrew sobie, miałam ochotę rozszarpać tę książkę na strzępy. Rzeczywiście, bywało to denerwując, chociaż dla mnie uzasadnione. Waverly całe życie grała kogoś innego z obawie, że nie zostanie zaakceptowana jako osoba, którą tak naprawdę stanowiła i nic dziwnego, iż kiedy dostrzegła zagrożenie, wycofała się.
     W opozycji do tej bohaterki staje Autumn i Marchall, oboje są moim zdaniem świetnie wykreowanymi bohaterami, wielowymiarowymi. Autumun zauroczyła mnie swoim bezpośrednim podejściem do życia, swoją szczerością, indywidualnością i ogromną inteligencją, czego nie mogłabym jej odmówić. Być może dlatego tak bardzo zdobyła moją sympatię, bo wiem, że niewielu stać na takie życie, życie zgodne z naszym ja, pozbawione pozorów dla uciechy tłumu. 
     Marchall natomiast zdobył moją sympatię swoją przemianą, chęcią zmian i generalnie postawą. Bo nawet dotykając dna, miał świadomość, że go dotyka, i nie podoba mu się takie życie. Podobnie jak Autumn miał więcej odwagi i szczerości niż Waverly. Cieszę się, że jego postać nie została przerysowana, a problemy wyolbrzymione. O takich 'bad boyach' mogłabym czytać, bo jest osobą, która faktycznie nosi na barkach problemy, ale nie do końca potrafi sobie z nimi radzić. Zresztą Marshall nie był "bed bojem", jakiego znamy ze słabych historii dla nastolatek - nie stanowił wrednego dupka, z zawyżoną samooceną, myślącym jedynie o seksie i imprezach. To zwyczajny, zagubiony chłopak, którego odrzucono, bo nie potrafił zachować obojętności wobec innych ludzi.
     Warto nadmienić też o osobie Maribeth, bo to bardzo ciekawa postać. Z jednej strony nie robi ona nic szczególnie okrutnego przez całą książkę - nie rozgłasza fałszywych informacji, nie rzuca się na nikogo z pięściami, a jednak wydaje się przerażająca. To dziewczyna, która zrujnuje Ci życie z uśmiechem na ustach, a Ty jeszcze przeprosisz ją grzecznie za to, że śmiałeś wejść jej w drogę. Metody manipulacyjne, jakie stosowała i pasja, z jaką podejmowała się kolejnych zadań, byle wspinać się na szczyt szkolnej hierarchii, robią z niej jedną z ciekawszych, ale też antypatycznych negatywnych postaci, o których czytałam. 
     Wyśnione Miejsca to książką z dojrzałą treścią. Autorka nie stawia akcentu na cielesność, ale psychologię głównych bohaterów, za co należy jej się głęboki ukłon. W kontekście zalewających nas książek pełnych akcji, namiętności, kłótni, dram, rozstań i powrotów, "Wyśnione miejsca" mogą prezentować się mdło, kiepsko, słabo... Takie było moje pierwsze wrażenie na początku historii. Długo dosłownie męczyłam tę pozycję, bo nie mogłam się do niej przekonać, a każda przerwa w czytaniu groziła zaniechaniem owej lektury. Jednak podołałam, skończyłam i przyznam otwarcie, że nie żałuję. Ja czytałam tę książkę dwa razy i za każdym razem była ona dla mnie tak samo interesująca. Uwielbiam poznawać historie o nietypowych relacjach i zauważać zmiany, jakie zachodzą w bohaterach, gdyż wydaje mi się, że tego trochę brakuje dzisiejszym książkom - dynamicznych i równocześnie logicznych postaci, które czegoś się uczą.
     Przyznam szczerze, że nie spodobał mi się wątek, na który zapewne wielu czekało, mianowicie wątek romantyczny. Który według mnie rozwija się zbyt szybko, wydaje się być w początkowych stadiach zupełnie jak sen - abstrakcyjny. Wystarczy sobie tylko to wyobrazić, spotykacie się z pewnym chłopakiem konkretnie trzy razy. Na pierwszy spotkaniu jest pijany i wówczas wymiotuje. Na drugim spotkaniu ma poważną grypę, wszystkie symptomy, generalnie nie wygląda za dobrze. Jednakże, te obrazy wcale was nie zniechęcają, dlatego podczas kolejnego spotkania się obściskujecie bez opamiętania. Jak teraz o tym czytam, to rzeczywiście brzmi to nie najlepiej... Mnie ten pomysł szczególnie nie urzekł. Co prawda opisy wymiotującego Marchalla były nadzwyczaj zgrabne i cóż, urzekły mnie, to mimo wszystko podziękowałabym tak rozkręcającej się relacji o charakterze romantycznym. Dlatego zaproponowałabym autorce dwa wyjścia, albo romans zostaje w rzeczywistości snu, albo między tą dwójką wykształca się piękna przyjaźń. Lub niech po prostu dadzą sobie większą szansę poznać się w prawdziwym życiu, bo niestety, ale to codzienność decyduje o tym, czy dwójka osób do siebie pasuje. Oczywiście mowa tutaj o literaturze młodzieżowej, więc oba pomysły lądują w koszu. Stąd mój niesmak. Nie łapię tego romansu, według mnie był kompletnie zbędny. Waverly bała się otworzyć przed Marchallem, bała się jednoznacznie okazać mu swoje uczucia. Nie widziała natomiast żadnego problemu w obściskiwaniu się z nim. Ten chwyt mnie maksymalnie obrzydził i sprawił, że Waverly stała się w moich oczach niczym więcej jak po prostu niedojrzałą nastolatką. Niedojrzałą? Jak dla mnie to nie kwestia niedojrzałości, tylko tego, że łatwiej przychodziło jej otwarcie się na chłopaka fizycznie niż psychicznie, co tylko pokazuje, jak zamknięta w sobie była. Była gotowa się z nim całować, a nie była gotowa wejść z nim związek? Osoba zamknięta w sobie w życiu nie odważyłaby się na taki odważny krok. Jeżeli Waverly nie była w stanie osądzić co czuje do Marchalla, a z drugiej potrafiła się z nim całować, to była to jawna niedojrzałość. Pojawia się tutaj ewidentny konflikt pomiędzy dojrzałością fizyczną a psychiczną. Ale wydaje mi się, że ze swej 'niegotowści' na związek przynajmniej zdawała sobie sprawę.
     To jedna z bardziej wartościowych młodzieżówek z jakimi miałam styczność, ponieważ bezpośrednio dotyka problemów z którymi stykają się nastolatkowie. Nie ma w nich przesady, nie są też potraktowane po macoszemu. Styl autorki godny pochwały, bardzo przyjemny i spokojny... Ale z drugiej strony mogę otwarcie przyznać, że książka jest momentami nudna, przez co nie będzie miała wielu zwolenników. Przypuszczam, iż może się ona bardziej spodobać osobom szczególnie wrażliwym, które lubią zagłębiać się w problematykę utworów literackich. Wydaje mi się, że zbyt mocne skupienie na psychologii problemu, sprawiło, że książka zdobędzie na pewno mniej zwolenników, niż potencjalnie by mogła. Sytuacja wygląda tak, że młodzież oczekuje akcji, najlepiej ze zwrotami. Tego tutaj brakowało. Szkoda, że autorka nie pokusiła się na żwawsze przedstawienie problemu, bo tak też się da. Niemniej jednak efekt końcowy nadal jest bardzo dobry i ze swojej strony polecam to każdemu jak pozycję do odetchnięcia i zastanowienia się nad tematem indywidualności, bo Wyśnione miejsca często do tego zagadnienia nawiązują.


Zapraszamy do dyskusji odnośnie tego dzieła i odważnego dzielenia się swoimi uwagami.

Pozdrawiamy,
SkrytyHipokryta i Laptopcjusz

Komentarze

Popularne posty